INTYMNE SPOTKANIE WEWNĘTRZNE
Czy tworzysz rzeczy małe, czy duże, czy jesteś lokalnym wytwórcą rękodzieła, czy artystą światowej sławy, twórczość wypływa z głęboko osobistego miejsca w duszy. Tworząc, sięgasz do miejsca, którego nie umiesz nawet nazwać, do miejsca miłości, która kocha piękno. Stajesz wobec czegoś większego od siebie, wiesz to, ale widzisz niejasno, jakby te materialne i psychiczne oczy były nieprzystosowane do widzenia piękna w jego czystej postaci. Wiesz, że to miejsce spotkania, choć nie umiesz powiedzieć, z kim się spotykasz. Wiesz, że to bardzo osobiste spotkanie, no bo przecież odbywa się w głębi ciebie samego. To spotkanie szczęśliwe, choć także bolesne, i najcenniejsze, to wiesz na pewno. Wiesz to, choć być może twoja świadomość nigdy nie będzie umiała ująć owego wydarzenia w myśli i słowa, a jak ujmie, będziesz mieć poczucie, że to nie tak, że krzywo, że słowa są toporne.
W innych artystach poznajesz ślady ich osobistych spotkań. Cieszysz się wtedy i zachwycasz, przydaje ci to nadziei i ufności. Bez pudła rozpoznajesz „to coś” w innych, choć tak bardzo się różni od ciebie. Choć widzisz to pierwszy raz, od razu wiesz, że to jest jedyne na świecie, niepowtarzalne.
Widzenie i spotykanie twórczości, która wyrasta z tego miejsca, w sobie, w drugim człowieku, przynosi radość i zachwyt, daje siłę i nadzieję. Józef Wilkoń powiedział kiedyś w wywiadzie, że jego inspiracją jest piękno. Gdy widzi coś pięknego u kogoś, chce mu się tworzyć własne piękne.
Ale nie każdy tak robi. Są ludzie bez wiary w siebie, lękliwi, tchórzliwi, ludzie bez głębokiego kontaktu ze sobą. Oni po zobaczeniu czegoś pięknego u kogoś nie wracają do głębi siebie, do swojego spotkania, do swojej intymności. Zatrzymują się w połowie drogi. Trzymają się kurczowo tego, co zobaczyli u kogoś, na zewnątrz siebie. Wpatrzeni w zewnętrze, realizują impuls do stworzenia czegoś pięknego, co ich poruszyło, ale robią to na powierzchni siebie samych i na powierzchni zobaczonego. Muszą o tym wiedzieć, bo zaczynają kłamać. Udają, że nie patrzyli. Oszukują, że nie spotkali tego, co naśladują. Jeśli trwa to latami, zaczynają sami wierzyć we własne kłamstwa. Jeśli czują, że zbytnio się uzależnili od twórczości jednej osoby, zaczynają naśladować także inne. Im daje to złudzenie „kreatywnego rozwoju”, a wnikliwy obserwator widzi, że każda rzecz u tego „twórcy” jest z innej parafii, że cała ta „twórczość” jest wewnętrznie niespójna, jak ubranie pozszywane z różnych łat.
TROCHĘ HISTORII I OSOBISTYCH ZWIERZEŃ
Kiedy w 2002 roku zaczęłam robić moje świece, eksperymentując po prezentach bożonarodzeniowych 2001 roku, Internet był w powijakach. Pamiętacie to liczenie minut połączenia telefonicznego? Stałe łącze – kto wtedy o tym słyszał ? Nie miałam dostępu do światowej twórczości, choć wymiana informacji już oczywiście istniała. Przed paroma tygodniami odkryłam świecowe forum sprzed kilkunastu lat, uczestniczki którego wymieniały pomysły i porady świecowe. Wtedy tworzenie własnych świec oznaczało przetapianie kawałków świec i barwienie kredkami świecowymi. Brakowało informacji, brakowało sklepów z materiałami dla hobbystów i rękodzielników, wszystko trzeba było wymyślić i wypróbować samodzielnie.
Zaledwie parę lat po sukcesie Świec Osobistych zaczęły się pojawiać podróbki – świece, na które prymitywnie nalepiano kwiatki. Próbowano naśladować nawet moje dwa rozmiary i zaokrąglony u góry kształt. Zapewne w ogóle nie jestem świadoma skali tego zjawiska – przez długie lata tego rodzaju „twórczość” funkcjonowała raczej w rzeczywistości lokalnych sklepów a nie na fanpage’ach w Internecie. Jako że była kiepskiej jakości, znikała równie szybko, jak się pojawiała.
Ja spokojnie robiłam swoje. Współpracowałam z wieloma sklepami i galeriami, sprzedawałam „ogromne” ilości (z mojego dzisiejszego punktu widzenia). Zamknęłam się w swoim sukcesie i to zaczęło mnie zjadać. Stałam się wyrobnikiem we własnej fabryce, pracując ponad siły, by nie marnować szans, by się nie lenić, by wreszcie – uciec od ciężaru tamtych lat. Nie polecam nikomu takiej strategii – początkowo udaje się ciężarem pracy zagłuszyć inny, osobisty, ale ten inny nie znika, zostaje jedynie zepchnięty. Te skumulowane ciężary sprawiły, że miałam dosyć swoich świec. Marzyłam, żeby spadła mi z nieba inna praca, żeby pojawiło się inne życie. Częściowo tak się stało, zaczęłam pracować z dziećmi i młodzieżą. Z niechęci do świec i pragnienia „by zniknęły” zwierzyłam się pewnej stałej klientce, nie wiedząc, jak boleśnie wykorzysta moją słabość… Kupowała u mnie dla swej „przyjaciółki, która kocha świece” świecę z makami, chabrami i rumiankami. Wiecie, jak się poczułam, gdy ta przyjaciółka parę lat później chwaliła się w kolorowej gazecie dla kobiet, że na festiwalu rękodzieła zdobyła nagrodę za świecę z makami, chabrami i rumiankami…?
PRZEŁOM Z PLAGIATORKĄ W TLE
Po paru latach kryzysu dojrzałam do przepracowania osobistego ciężaru mojego życia. To była rewolucja. Dała mi siły, by zabrać się za drugi ciężar – pracę. Uznałam, że skoro po paru latach macoszego traktowania moje świece nie umarły i wciąż ludzie o nie pytają, to należy je wskrzesić. Zaczęłam od krytycznej oceny mojej „zabytkowej” i nigdy nie modernizowanej strony i od przeglądania Internetu. Przeżyłam prawdziwy szok, gdy zobaczyłam „swoje-nieswoje” świece na obcej stronie… Ktoś skopiował moje kompozycje… ktoś skopiował kształt moich świec… ktoś tylko nieznacznie przerobił mój opis wypalania i zamieścił jako swój… ktoś zawłaszczył moją nazwę „świece-lampiony”… W jednej chwili myśl „żeby moje świece zniknęły” wyparowała i poczułam gniew wobec tego złodziejstwa. Za to powinnam podziękować mojej plagiatorce – przyczyniła się do uporządkowania moich spraw. Zrozumiałam, że myliłam się powątpiewając, czy naprawdę te Świece Osobiste są darem dla mnie. One były moje, ze mnie, dla mnie – dostałam je… A ktoś próbował zająć moje miejsce, wykorzystując kryzys w moim życiu.
Zabrałam się do pracy. Powstała nowa strona, nowe zdjęcia, Facebookowy fanpage… Żałuję, że wtedy nie napisałam do owej pani i nie powiedziałam jej, co myślę. Czułam się jednak jak klasyczna ofiara: zażenowana jej kłamstwami, wstydziłam się za nią, wyobrażałam sobie, z jakimi wykrętami się zetknę… Co do tych wykrętów miałam rację, plagiatorka przez lata wzbogaca swoje kłamstwo o kolejne narracje… A to, jak to usłyszała głos, żeby robić świece („zupełnym przypadkiem” wyglądające dokładnie jak moje)… a to udając, że nie wie o moim istnieniu…
Na Facebooku moja strona szybko stała się popularna. Dawni klienci cieszyli się, że wróciłam, nowi fani cieszyli się, że poznali moje świece. Moja plagiatorka została w tyle i postanowiła skorzystać z wiedzy profesjonalnych firm budowania wizerunku marki. Rozdzieliła swoje produkcje na „100% naturalne świece z wosków ekologicznych”, a wytwarzania świec parafinowych z roślinami zaczęła nauczać (zabawną prymitywną metodą) pod drugą marką. Obiecuje ona swoim kursantom, że będą mogli po jej warsztatach założyć „świecowy biznes”. Nie tłumaczy tylko, dlaczego obiecuje coś, czego sama nie robi. Nie wspomina, dlaczego ze „szkodliwych i nieekologicznych” świec parafinowych się wycofała a jej firma produkuje świece z wosków roślinnych, opatrzone szumnymi hasłami o naturalności i bezkompromisowości w ekologii. Dlaczego osoba z pieśnią o Naturze na ustach uczy robić świece, które uważa za szkodliwe? Skąd ta „schizofrenia”? Domyślacie się? Tak! Jest w tym przemyślana i skuteczna strategia – nadzieja, że gdy w Polsce pojawi się kilkadziesiąt osób tworzących „świece-lampiony z roślinami”, jej osobista plagiatorska odpowiedzialność się rozmyje… będzie mogła powiedzieć: „heloł, wszyscy robią świece z roślinkami!”.
BÓL
To bolało i boli. Ktoś mnie kiedyś zapytał, czy nie czuję się mile połechtana tym, że jestem naśladowana. Zdziwiłam się. Dużo o tym myślałam, dlaczego twórcy czują się dotknięci do żywego, gdy spotkają się z kradzieżą swojej twórczości. Bo że dotyczy to wszystkich twórców, to wiem. Dawniej myślałam, że to tylko mnie boli, że naprawdę wielcy twórcy uśmiechają się dobrotliwie pod nosem, napotykając jakieś niezdarne próby podrobienia ich pracy, wykorzystania ich pomysłów, stylu. Myliłam się. Ten ból nie zależy od wielkości artysty. Spotkałam artystów dziesięć i sto razy większych ode mnie – mówili o tym z takim samym bólem. Nie czuli się zagrożeni finansowo, wiedzieli, że nikt nie zapomni ich nazwiska, że mają wysoką i ustaloną pozycję – a jednak plagiaty i kradzieże bolały. Myślę, że plagiat to rodzaj gwałtu: ktoś wpycha łapska w najbardziej intymne miejsce duszy twórcy, dotyka ukradkiem, przemocą i wyłącznie dla własnej brudnej korzyści czegoś, co jest częścią cudzej tożsamości. Wielkiego Mistera Fincha bolą podróbki jego ciem i grzybów, RGAdolls boli naśladowanie stylu jej lalek (retro ubranek, retro imion, mimiki, charakteru), Joannę Concejo bolą plagiaty jej ilustracji…
SKUTKI SPOŁECZNE
Wszystko to dzieje się między nami, ludźmi, w społeczeństwie. Kłamstwa, półprawdy, wykreowane przez poradniki marketingu narracje zastępują prawdę. Okradzionym twórcom przynosi to dodatkowy ból, a nam wszystkim szkodzi. Jeśli dużo jest w społeczeństwie kłamstwa, przestajemy sobie ufać, stajemy się podejrzliwi i zamknięci, niepewni, nie wiemy, komu ufać, komu wierzyć, jakie informacje są prawdą, a jakie spreparowanym przez firmy PR-owe przekazem, który ma nas omamić. Kiedy zatem twórca spotyka się z kłamstwem plagiatora, kiedy spotyka się z tłumkiem jego klakierów lub osób, które same mają coś na sumieniu, udających, że nic się nie stało, to tak, jakby mu społeczność zabraniała ufać słusznemu gniewowi i smutkowi. Tworzy się podział, obcość. To tak jak z księżmi-pedofilami. Na ustach piękne słowa, wezwania do wiary i moralne pouczenia, a wewnątrz wielka bieda i wykorzystywanie najsłabszych. Człowiek nie chce w to wierzyć. Jak to możliwe, by ktoś prezentujący się na zewnątrz jako ksiądz, mistrz, nauczyciel, przewodnik duchowy, trener, pomagacz, krył w sobie brudne tajemnice? Kłamstwa, wykorzystywanie, kradzież stają się tym boleśniejsze, im bardziej instytucjonalną formę przybierają. Jeśli zostaniesz przyłapany na kradzieży w sklepie, czeka cię wstyd. Ale jeśli zdusisz wstyd i sumienie i z kradzieży uczynisz wielką instytucję – zyskasz poklask. Wielu ludzi chciałoby robić rzeczy wstydliwe a boją się społecznego potępienia, gdy są sami. Wiesz, jak będą ci wdzięczni, gdy powiesz im „heloł, to robią wszyscy”? Ile razy ja to widziałam… Rzesze epigonów, plagiatorów, bezpłodnych złodziei cudzej twórczości tworzą własne społeczności, usprawiedliwiające kradzieże, agresywne wobec niezgody na ich proceder. „Wszyscy to robią” zastępuje niektórym ludziom rozeznanie dobra i zła. Albo tworzy się pseudo-złote myśli: „och, wszystko jest do wszystkiego podobne”, „wszystko już było”, „nie ma na świecie nic nowego”, „wszystkie buty są do siebie podobne, bo mamy takie same nogi” (autentyk z gazetowych komentarzy).
KARA PLAGIATORÓW
Może to, o czym piszę, dotknęło też was. Może ktoś wam coś ukradł i bezsilni myśleliście o karze. Ależ tak, plagiatorzy ponoszą najgorszą karę! Nie wierzycie? Och, to nie oznacza, że zostają społecznie potępieni lub że uda się wygrać z nimi sprawę w sądzie albo że biznes im nie wypala. Nie, nie. Podobno na Targach Ambiente we Frankfurcie jest organizowany konkurs Plagiarius i wystawa podróbek ;). Ale to rzadkość. Plagiaty zwykle uchodzą na sucho. Zawsze znajdą się ludzie, którzy nie zobaczą różnicy, którzy nie mają wymagań, którzy się po prostu nie znają – niektórym plagiatorom biznesy się udają. Wielu plagiatorów nie zostaje publicznie napiętnowanych nigdy – tworzą wokół siebie wabiącą otoczkę kłamstw i znajdują tych, którzy dają się oszukać. Sprawy sądowe są kosztowne i długotrwałe. Jeśli liczycie na taką karę, może ona nigdy się nie ziścić.
Ale najwłaściwsza kara następuje zawsze nieuchronnie i nieubłaganie: jest to kara wewnętrzna. Karą mordercy jest to, że zabił. Karą złodzieja jest to, że kradnie. Karą kłamcy jest jego zakłamanie, energia, której nie może uwolnić, bo używa jej do spychania prawdy na samo dno siebie. Karą za to, że zrobiliśmy coś złego, jest to, że zrobiliśmy coś złego. My, nikt inny. Społeczeństwo i wymiar prawa może się o tym nigdy nie dowiedzieć, ale staliśmy się takim człowiekiem. Możemy tego nie dopuszczać do świadomości, możemy się zakłamywać, łgać samemu sobie – do końca życia. Wtedy karą i winą wobec siebie samego jest to właśnie, że się zakłamaliśmy. Wśród modnych haseł ostatnio jest „autentyczność” oraz „szczerość”. Mam wrażenie, że zastępują „prawdę”… Prawda bywa bolesna, niemiła.
Ale oprócz tego wymiaru karą plagiatora jest to, że jeśli się nie odwróci od swojego działania, na zawsze pozostanie uwięziony na zewnątrz siebie. Będzie naśladował to tego, to owego, by mieć złudzenie rozwoju, a nigdy nie trafi do wnętrza siebie, do prawdziwego niewyczerpanego źródła, do miejsca spotkania, nadziei i ufności.
Dlatego obserwując przez lata reakcje innych twórców na kradzież ich twórczości, widzę oburzenie, gniew i ból, ale także – u tych, którzy doświadczają tego długie lata – cierpliwość i pogodzenie się. Oni wiedzą, że tak było i będzie. Zawsze będą ludzie, którzy zatrzymają się w połowie drogi, którzy będą grzeszyć przeciw sobie samym, którzy nie przekroczą lęku i zwątpienia, pójdą zwodniczą drogą na skróty. Albo po prostu „Janusze i Grażyny rękodzieła i sztuki”, którym się będzie wydawało, że to świetny „byznes” korzystać z czyichś wytworów twórczości. Mam już pokaźne stado takich własnych „Januszy i Grażyn świec” w Polsce, w Danii, w Anglii…
WARSZTATY
Wraz z sukcesem zaczęłam dostawać propozycje poprowadzenia warsztatów. Dziwiło mnie to. Jak to, ktoś chce tak po prostu dostać ode mnie coś tak osobistego, mojego, nierozdzielnego – tajniki mojej twórczości? Wiedziałam jednak, że warsztaty są normalnym etapem, gdy się coś umie – to normalne, że inni chcą się nauczyć umiejętności. Przyznam się wam jednak, że nie umiałam z początku rozdzielić tego, co jest techniką, od tego, co jest moim stylem, wyrazem mnie. Było mi o to tym trudniej, że plagiatorzy też tego nie rozdzielali, wytrwale kopiując moje projekty i mój styl. Bałam się, że zgłaszający akces na warsztaty również będą chcieli tego, czego oddać nie mogę. Ale stopniowo zaczęło mi się to porządkować w głowie. Zrozumiałam, że owszem, jestem autorką pewnego projektu, pomysłu, stylu, ale przy okazji stworzyłam nową gałąź techniki świecowej i to już musi pójść w świat. Wiedziałam, że na całym świecie powstają „świece z roślinami” (które w niczym nie przypominają moich), ale w Europie to te moje budzą powszechną chęć „zrobienia takich”. Dla wielu osób moje świece stały się wręcz synonimem „świec z roślinami”, co objawia się niemożnością wyobrażenia sobie innego stylu niż mój. A przecież innych stylów „świec z roślinami” jest wiele! W Europie, Amerykach obu, w Japonii znalazłam świece z suszonymi kwiatami, zupełnie niepodobne do moich (album ze świecami roślinnymi ze świata)
KULTURA ŚWIECOWA
Japonia otworzyła mi oczy na pewne zjawisko: otóż tam istnieją szkoły tworzenia świec, konkursy świecowe, warsztaty tworzenia świec. Prawie wszystkie japońskie świece z roślinami są robione jakby na jedną modłę… Zauważyłam, że tam każda nowinka techniczna, każdy pomysł i projekt są powielane przez kilkudziesięciu twórców… No tak, kultura kolektywistyczna… mniejsza uwaga na oryginalność i autorskość, pomyślałam. Zauważyłam jednak także, że przez kilkanaście lat istnienia szkół, warsztatów i konkursu świecowego Japończycy doczekali się prawdziwie oryginalnych artystów i zachwycających świec. Oczywiście, znakomita większość świec to… nie bójmy się tego słowa… okropny kicz. Nie mogło go zabraknąć w kraju, gdzie tak chętnie tworzy się jedzenie z plastiku Ale jednak przez kilkanaście lat kultura tworzenia świec urodziła kilku prawdziwych artystów a także całą masę bardzo po prostu ładnych świec wykonanych w wielu technikach. Artyści podchodzili z szacunkiem do materii, w której pracowali – ich dzieła łączyły wymiar piękna z logicznym wykorzystaniem właściwości parafiny. Artyści mieli jeszcze jedną cechę: tworzyli rzeczy nowe, nie naśladowali innych, nie powtarzali. Wyrośli w tej samej kulturze co pomniejsi twórcy, ale ich twórcza świadomość nakazała im odrzucić to, co było tylko fascynacją kimś innym, przejęciem kawałka cudzego stylu w trakcie nauki.
A w Polsce? W świecach artystycznych jest jedna jedyna osoba, która od lat ma własny oryginalny styl – pani Małgorzata Matyjaszczyk z Pro Arte. Może jeszcze świecowa twórczość Candeluny, tak, to było oryginalne i swoiste, choć Candeluna porzuciła świece na rzecz ceramiki. A potem jest długo długo nic i wchodzą moi plagiatorzy, naśladowcy, kopiści. Albo twórcy świec „rzeźbionych”, z mniejszym czy większym udaniem wykorzystujący starą niemiecką technikę. Oczywiście cała armia osób tworzy własnoręcznie świece, ale jest to maleńka twórczość efemeryczna, choć czasem bardzo piękna. Trudno wskazać twórcę z prawdziwego zdarzenia, który z materii wosku uczynił tworzywo artystyczne. Nie obrażajmy się Obejrzyjcie strony konkursu japońskiego Tomos i zobaczcie, że mamy kogo doganiać…
Osobom bez wyobraźni wydaje się, że im więcej twórców i technik, tym trudniej jest wymyślić coś prawdziwie swojego, że jesteśmy skazani na naśladownictwo. Nic bardziej mylnego! Spójrzcie na malarstwo! W środowisku twórczym najlepiej się rośnie. To, że ktoś się zatrzymuje w miejscu i całe życie kopiuje, to jest kwestia osobowościowa, psychiczna, nie środowiskowa. Duża kultura jakiejś techniki pomaga wszystkim rosnąć. Dlatego chciałabym tej kultury u nas, w Polsce. Z radością i nadzieją obserwuję twórczość uczestników moich warsztatów – mówię wam, niedługo będziecie mieli co podziwiać!
TECHNIKA I MIŁOŚĆ
To naturalny proces w trakcie nauki: nie umiemy oddzielić techniki od stylu twórcy, który nas uczy albo którym się zachwycamy. Zawsze jednak przychodzi ten moment, gdy coś we wnętrzu mówi do ciebie samego: „ej, to nie twoje, to nie ty”. Usłyszeć „to nie ty” można na dwa sposoby: jako oskarżenie i jako szansę dla siebie. „Oskarżony” załamuje się albo idzie w zaparte, kłamie już potem konsekwentnie do końca życia. Ale dla prawdziwego artysty świadomość własnych granic, a zatem i dokonanych zapożyczeń, które w pewnym momencie odrzuca, jest drogą do odzyskania siebie i rozwoju.
To normalne, że reagujemy zachwytem na piękno widziane u innych – to piękno jest w nas. „Nie widziałoby światła słonecznego oko, które nie byłoby samo słoneczne” mówi Plotyn. To, że widzisz piękno, świadczy o Twoim wewnętrznym pięknie. Nie mógłbyś widzieć piękna bez wewnętrznego „aparatu” czułego na piękno. Dlatego ja lubię fanów moich świec – wiem, że mamy coś wspólnego, coś podobnego ;). Nie lubię tylko zatrzymania tego procesu w połowie, na naśladownictwie.
PORZĄDKI
Zatem: zachwyt i naśladownictwo na początku są normalnym procesem. Także sytuacja, gdy ktoś chce spróbować swoich sił, naśladując jakiś konkretny projekt, dla nauki, tworząc coś dla siebie, dla przyjaciół – to dozwolone użycie. Nie reaguję, gdy widzę u moich uczennic elementy mojego stylu, jak np. kolorowe spody świec z roślinami. Jeśli jednak ktoś „otwiera sklepik” z napisem „Artysta” i wystawia publicznie na sprzedaż wytwory według cudzych projektów i stylu, to coś jest nie tak. (Nawiasem mówiąc, moje kolorowe spody świec są powszechnie kopiowane, aż mnie zadziwia to zjawisko, naprawdę, takie to jest niezbędne w świecy? )
Pomyślałam w końcu, że nie ma co walczyć z wiatrakami i „pilnować” wewnętrznych procesów w ludziach. Każdy odpowiada za siebie, choćby nie wiem jaką agencję PR zatrudnił do oszukania sumienia i innych. Ja mam swoją nagrodę w postaci niewyczerpanego źródła twórczości, a plagiatorzy swoją karę w postaci twórczej bezpłodności (najdłużej obserwuję to u mojej pierwszej plagiatorki, od lat nic nowego, tylko projekty kradzione jak nie mnie, to innym…).
Skoro nie ma co pilnować innych, to może można dać coś z siebie, co pomogłoby innym odnaleźć własną drogę? Mogę pomóc rozszerzyć perspektywę, pomyślałam. Uczyć różnych technik świecowych, pokazywać, jak można się wyrazić, jak jedna technika pozwala tworzyć diametralnie odmienne rzeczy. To pewnie potrwa lata. Wiem, że nie powstrzymam kolejnych plagiatów. Zawsze będą ludzie, którzy będą widzieli elementy mojego stylu jako dogmat. Nigdy nie uda im się odłączyć techniki od stylu, choćby nie wiem jak długo się uczyli. Trudno.
Ale tym już nie chcę się zajmować. Chcę się zajmować swoją twórczością i być pomocna ludziom, którzy szukają tego samego: siebie, własnej drogi, własnej twórczości.
Właściwie muszę podziękować moim plagiatorom – dzięki nim zdałam sobie sprawę, co można mi ukraść, a czego nikt nie zdoła. Można mi ukraść konkretny gotowy projekt, pomysł, kompozycję – a nie można zabrać tego, co jest moją mocą twórczą, tym, co rodzi się we wnętrzu, co jest częścią mojego życia, moich spotkań z pięknem. To niewyczerpane źródło, ale tylko dla tych, którzy nie stchórzyli przed samymi sobą, nie wybiegli na bezdroża naśladownictwa. Możecie zatem, drodzy plagiatorzy, dalej układać kompozycje ściśle według moich kompozycji, naśladować kształty, połączenia, elementy stylu – współczuję wam.
Cieszy mnie, że moi „studenci” :), czyli uczestnicy moich warsztatów, szukają własnych dróg. To nieważne, że na początku naśladuje się bezwiednie wzór. Może nawet są na mnie źli, że mówię o tym zjawisku otwarcie. Nie szkodzi, nie muszę być lubiana. Wiem, że ten początkowy opór znika, gdy tylko ktoś posmakuje prawdziwie swojego projektowania. Gdy wie, że stworzył coś, czego przed jego działaniem nie było. Gdy może być dumny, że jego dzieło jest naprawdę tylko jego. Gdy może się zachwycić, że przekroczył to, czego się uczył u mnie – że wziął ode mnie tylko technikę, by za jej pomocą czerpać z nieskończonego wewnętrznego źródła, nie będąc ze mną związanym. Wtedy ja też jestem dumna z takiej osoby :) Tej radości nie da się podrobić.
KONKURS ŚWIECOWY
Dla wszystkich, którzy szukają własnego wyrazu, własnego stylu, własnej drogi: konkurs świecowy